wtorek, 22 września 2009

Tede - Note2 - recenzja

Jest 13 września zaczynam pisać tą recenzję… parafrazując pierwsze słowa usłyszane na nowym albumie legendy polskiego rapu – Tedego.

Gdy niedawno polskie media z półświatka obiegła wiadomość, że Tede niespodziewanie wydaje kolejny, szósty solowy album, darowałem sobie wrzucenia info o tym, nie byłem pewien czy to będzie aby Dobra Oferta. Wątpiłem czy aby kawałki będą przemyślane i nie robione aby zapchać nośnik, a jak się potem okazało, to w dodatku wydawnictwo dwupłytowe. Nie omieszkałem jednak sprawdzić „Note2”.


U Tedzika obserwowałem raczej stagnację niż rozwój („Ścieżka dźwiękowa”). Może wydać się to troche dziwne ale mimo całej mojej „tedefobii” (obawy psychiczne, że Tede nie nagra już więcej czegoś jak S.P.O.R.T, Esende Mylffon czy Notes – przyp. red.), przy okazji wizyty w empiku wziąłem do ręki Note2, zapłaciłem, podziękowałem i wyszedłem z małą czarną reklamóweczką.

Zacznijmy może od oprawy wizualnej tego albumu. Świetny pomysł z przerobieniem loga New York Yankees na logo N2. Jak widać co amerykańskie to może być również polskie. Sama książeczka zasługuje moim zdaniem na 10/10. Jest gruba, solidnie wydana, na dobrym pomyśle. To jest to czego czasem brakuje w polskich płytach. „Note2” można słuchać przewracając sobie co numer jedną stronę – zobaczyć zdjęcie do kawałka z wybranym wersem.

Kilka słów o materiale. Trzeba przyznać, że Tede jest w szczytowej formie. Słychać progres we flow oraz w sposobie składania wersów. Miło słyszeć weterana, który nie stoi w miejscu. Nie brakuje patentów na kawałki. Choć pare tematów jest lekko odgrzewanych tak jak np. „Zollkontrolle” jest swego rodzaju reedycją numeru „Mróz (Pacerfast)”, co nie zmienia faktu, że to dobry numer. Atutem tego albumu jest na pewno dynamiczna atmosfera. Klimaty numerów zmieniają się co numer, tak na przykład przechodzimy z pełnego humoru „Mama Mia” do sentymentalnego, mega ciepłego „Kawałki tych snów”. Można powiedzieć, że ta pozycja na „Note2” jest podtekstowo skierowana do hejterów... może tym razem zrozumieją. Cały materiał tworzy dosyć spójną całość. Zarówno „narracyjne” elementy jak i cała książeczka pozytywnie wpływają na odbiór płyty. Tych „niehiphopowych” gości nie ma aż tak wiele, choć na pewno sensacją i pretekstem do najazdów będzie featuring z Mrozem znanego z latających w radio „Milionów monet”. Szczerze mówiąc nie mam nic przeciwko. W końcu mamy swojego Justina Timberlake'a. I bardzo dobrze.

Kilka słów o dzwięku. Wielu przedstawicieli rodzimego funku może zacisnąć zęby z zazdrości o bity na jakich Tede przewija swój rap. Jeszcze więcej przedstawicieli rodzimego funku zaciśnie zęby, że zrobił je nieznany szerszej publice Sir Michu, który zajął się również mixem albumu. Moim zdaniem megaobiecujący producent. Jeśli chodzi o muzyke to nie mogę tu powiedzieć najmniejszego złego słowa. Bity są zróżnicowane, a zarazem dosyć przyjemnie przechodzi się od numeru do numeru. Tede odnajduje się ta bitach i pozwala sobie na to czego chyba wcześniej się bał. Chodzi mi o to balansowanie głosem. Świetnie. Tedunio pokazuje swoje hidden skills.

Dosyć długo zeszło mi pisanie tej recenzji. Szczerze mówiąc, dokładnie przesłuchiwałem album, żeby poczuć każdy smaczek. Konkludując po moim zdaniem średniej „Ścieżce Dźwiękowej” otrzymujemy naprawdę rozsądny, dorosły materiał, na którym znajdziemy od funku, przez sentymentalne dźwięki do bangerów. Identyczna jest nawijka Tede. Mógłbym na temat tego albumu napisać wręcz esej. Ale po co? Sprawdźcie.

Brak komentarzy: